Morskie opowieści: (słowo uważane za wredne) Asheville (i to dwa)
: 13 cze 2020, 16:22
Wstał kolejny dzień... Tym razem starcie naszego wiecznego gromu wojny rzuciło nas na Nową Zelandię.
Razem z Qbkiem wyprowadziliśmy w pole nasze dwa Asheville, kierując się naprzeciw miejsca, gdzie spodziewaliśmy się uderzenia wroga...
Gdy zbliżaliśmy się do wyspy "A", na radarach pojawiły się szybko poruszające się punkty... Nie było to jednak żadne UFO, a radar wykrył pociski, wystrzeliwane przez wroga w naszą stronę... Trzeba było się podzielić i pod wyspą zająć dobre pozycje. Ustaliliśmy, że Qbik zajmie pozycję przy skałach na północy, a ja przy południowo-wschodnich....
Oczywiście... W tym czasie zgodnie z niepisaną tradycją PLSM (a raczej zupełnym przypadkiem) okręt który miał iść w prawo był po lewej, a idący w lewo po prawej... Coś zbyt często tak się ustawiamy... No, a może też Qbik, z nowo wyremontowanymi silnikami (które kosztowało 55 000 SL) chciał pochwalić się swoją szybkością i wyprzedzał nas...
Przy okazji wywołało to moje zaciekawienie, czy mija nas prawidłowo... Ale to musiało poczekać na sobotnie spotkanie, gdyż teraz mieliśmy ważniejsze sprawy... Qbik zwolnił i przeciął nasz ślad torowy idąc na swoją pozycję... I tu naszło mnie dziwne uczucie... zawsze w filmach, gdy jest dwóch bohaterów... to nic im się nie dzieje, aż się rozdzielą, a wtedy BACH, jeden z nich ginie... Miałem nadzieję, że nie widzę Qbika po raz ostatni...
Zatrzymaliśmy nasz okręt pod skałami.... Nasza widoczność wroga wynosiła zero....
I tylko Bobby na górze widział co się dzieje... I jako jedyny był narażony na ogień wroga... A naprzeciw nas szły kutry oraz patrolowce...
Osłonięci skalnym pancerzem, wystawiliśmy działo...
Otworzyliśmy ogień...
I gdy Qbik walczył z VS-10...
Na nas spadła prawdziwa lawina ognia...
Bez tej skały przeoraliliby nas na wióry... Niemniej ten raz musieliśmy ustąpić...
Jednak co najmniej jeden wrogi kuter (po wojnie okazało się, że dwa), został zatopiony naszym ogniem... I dwa patrolowce uszkodzone...
Odczekaliśmy, aż ostrzał osłabnie, a Bobby stojąc na maszcie, wyglądał, czy wróg skupił ogień na kimś innym. Gdy tak się stało, wróciliśmy na pozycję, wdając się w pojedynek z odległym MZ1
Przy okazji ucząc wrogi kuter torpedowy, że lepiej uważać z torpedami na wierzchu...
Czy też dziurawiąc kolejny, pokazując, że nie mają co zbliżać się do mojej pozycji...
Niemniej ogień od MZ1 się wzmagał i znów musieliśmy się chować...
Nasza flota nadciągała, gdy wtem tuż nad naszymi głowami zaczęły śmigać pociski... Ich płaski tor mówił, że wróg jest niedaleko... Wróg był zajęty ogniem do niszczycieli... To była nasza szansa...
Gdy wychyliliśmy się jednak zza skał, okazało się że wróg jest bliżej, niż myśleliśmy. Nie dalej jak 500 jardów!
Naszym działonowym nie trzeba było wskazywać celu, ani miejsca trafienia... Gdy padł rozkaz "celować w wieżę", oni już pozbawiali wroga możliwości ataku...
W połączeniu z ostrzałem niszczycieli, patrolowiec nie miał szans... A był to wrogi okręt, który przedarł się najdalej...
Z pomocą floty pokonaliśmy jeszcze wrogie kutry i ścigacze, które szły ich trasą, całkowicie zabezpieczając tą drogę...
Admiralicja oceniła wysiłek mojego Asheville'a na 1388 gwiazdek... Całkiem nieźle...
...
A co w tym czasie robił Qbik? Opalał się w zatoczce?
Nie. Dzięki awaryjnym zestawom naprawczym (znanym potocznie jako zestaw podwójnego wejścia), przywrócono sprawność bojową po uszkodzeniach związanych z walką z VS-10 i wrócono na pozycję... skąd wraz z nasza flotą ostrzeliwał zbliżające się niszczyciele.
I razem nie dopuścili wroga za boje..
Brał też udział w połączonych atakach na wrogie patrolowce, które tędy próbowały się przebić...
A potem także i wspierając flotę przed wrogimi nalotami.
Jego wysiłki admiralicja oceniła na 910 gwiazdek, ale przy wsparciu tzw. " +300% PB", Qbik ocenił, że żadna bitwa nie pomogła mu zrozumieć Asheville'a lepiej, niż ta i jeszcze długo wspominał, jak bronił punktu A i wkrótce potem "wymaksował" tą jednostkę...
I tak dwa wredne Asheville wspierały z ukrycia zwycięską bitwę w zatoce pod Nową Zelandią...
Razem z Qbkiem wyprowadziliśmy w pole nasze dwa Asheville, kierując się naprzeciw miejsca, gdzie spodziewaliśmy się uderzenia wroga...
Gdy zbliżaliśmy się do wyspy "A", na radarach pojawiły się szybko poruszające się punkty... Nie było to jednak żadne UFO, a radar wykrył pociski, wystrzeliwane przez wroga w naszą stronę... Trzeba było się podzielić i pod wyspą zająć dobre pozycje. Ustaliliśmy, że Qbik zajmie pozycję przy skałach na północy, a ja przy południowo-wschodnich....
Oczywiście... W tym czasie zgodnie z niepisaną tradycją PLSM (a raczej zupełnym przypadkiem) okręt który miał iść w prawo był po lewej, a idący w lewo po prawej... Coś zbyt często tak się ustawiamy... No, a może też Qbik, z nowo wyremontowanymi silnikami (które kosztowało 55 000 SL) chciał pochwalić się swoją szybkością i wyprzedzał nas...
Przy okazji wywołało to moje zaciekawienie, czy mija nas prawidłowo... Ale to musiało poczekać na sobotnie spotkanie, gdyż teraz mieliśmy ważniejsze sprawy... Qbik zwolnił i przeciął nasz ślad torowy idąc na swoją pozycję... I tu naszło mnie dziwne uczucie... zawsze w filmach, gdy jest dwóch bohaterów... to nic im się nie dzieje, aż się rozdzielą, a wtedy BACH, jeden z nich ginie... Miałem nadzieję, że nie widzę Qbika po raz ostatni...
Zatrzymaliśmy nasz okręt pod skałami.... Nasza widoczność wroga wynosiła zero....
I tylko Bobby na górze widział co się dzieje... I jako jedyny był narażony na ogień wroga... A naprzeciw nas szły kutry oraz patrolowce...
Osłonięci skalnym pancerzem, wystawiliśmy działo...
Otworzyliśmy ogień...
I gdy Qbik walczył z VS-10...
Na nas spadła prawdziwa lawina ognia...
Bez tej skały przeoraliliby nas na wióry... Niemniej ten raz musieliśmy ustąpić...
Jednak co najmniej jeden wrogi kuter (po wojnie okazało się, że dwa), został zatopiony naszym ogniem... I dwa patrolowce uszkodzone...
Odczekaliśmy, aż ostrzał osłabnie, a Bobby stojąc na maszcie, wyglądał, czy wróg skupił ogień na kimś innym. Gdy tak się stało, wróciliśmy na pozycję, wdając się w pojedynek z odległym MZ1
Przy okazji ucząc wrogi kuter torpedowy, że lepiej uważać z torpedami na wierzchu...
Czy też dziurawiąc kolejny, pokazując, że nie mają co zbliżać się do mojej pozycji...
Niemniej ogień od MZ1 się wzmagał i znów musieliśmy się chować...
Nasza flota nadciągała, gdy wtem tuż nad naszymi głowami zaczęły śmigać pociski... Ich płaski tor mówił, że wróg jest niedaleko... Wróg był zajęty ogniem do niszczycieli... To była nasza szansa...
Gdy wychyliliśmy się jednak zza skał, okazało się że wróg jest bliżej, niż myśleliśmy. Nie dalej jak 500 jardów!
Naszym działonowym nie trzeba było wskazywać celu, ani miejsca trafienia... Gdy padł rozkaz "celować w wieżę", oni już pozbawiali wroga możliwości ataku...
W połączeniu z ostrzałem niszczycieli, patrolowiec nie miał szans... A był to wrogi okręt, który przedarł się najdalej...
Z pomocą floty pokonaliśmy jeszcze wrogie kutry i ścigacze, które szły ich trasą, całkowicie zabezpieczając tą drogę...
Admiralicja oceniła wysiłek mojego Asheville'a na 1388 gwiazdek... Całkiem nieźle...
...
A co w tym czasie robił Qbik? Opalał się w zatoczce?
Nie. Dzięki awaryjnym zestawom naprawczym (znanym potocznie jako zestaw podwójnego wejścia), przywrócono sprawność bojową po uszkodzeniach związanych z walką z VS-10 i wrócono na pozycję... skąd wraz z nasza flotą ostrzeliwał zbliżające się niszczyciele.
I razem nie dopuścili wroga za boje..
Brał też udział w połączonych atakach na wrogie patrolowce, które tędy próbowały się przebić...
A potem także i wspierając flotę przed wrogimi nalotami.
Jego wysiłki admiralicja oceniła na 910 gwiazdek, ale przy wsparciu tzw. " +300% PB", Qbik ocenił, że żadna bitwa nie pomogła mu zrozumieć Asheville'a lepiej, niż ta i jeszcze długo wspominał, jak bronił punktu A i wkrótce potem "wymaksował" tą jednostkę...
I tak dwa wredne Asheville wspierały z ukrycia zwycięską bitwę w zatoce pod Nową Zelandią...