Rozdział I: Ostatnie dni pokoju
21 sierpnia 1939, Kraków, Lotnisko Rakowice
Godzina 8:00
Mikołaj nie lubił poniedziałków, ale ostatnio każdy dzień przynosił coraz gorsze wieści i ciężko było powiedzieć, czy wtorek nie będzie gorszy. Hitler wydawał się nie przejmować sojuszem z Francją i deklaracjami Anglii i pomimo tego, że Włosi, ich najbliższy sojusznik, opierali się użyciu siły, Niemcy do dłuższego czasu naruszały przestrzeń Polski, czy to kłamliwą propagandą o ciemiężeniu niemieckiej mniejszości, bandami, które dokonywały sabotażu, czy też samolotami, które naruszały przestrzeń kraju, obserwując z góry, co Polska szykuje im w zamian.
W lipcu Mikołaj miał okazję próbować powstrzymać te ostatnie, ale na "próbowaniu" się zakończyło. Zasadzka pod Wieluniem obnażyła słabość Polskich Sił Powietrznych. Już pominąwszy fakt, że nikt nie pomyślał o zorganizowaniu sieci dozorowej i eskadra musiała wszystko organizować sama, to na dodatek, gdy wreszcie udawało im się zlokalizować intruza, okazywało się, ze zwiadowcze samoloty są znacznie szybsze od polskich myśliwców i należałoby chyba ustawić 1 samolot co kilometr na granicy, aby złapać takiego intruza... Choć pewnie wtedy przeleciałby wyżej/niżej takiej linii... Z Zasadzki wszyscy wracali przygnębieni. Dopiero ostatnie wiadomości o kredycie we Francji, połączone z informacją, że zostaną zakupione nowe myśliwce, podniosło morale wśród lotników.
Na bieżący tydzień zapowiedziane były ćwiczenia eskadry, więc o poranku Mikołaj zameldował się na gimnastyce prowadzonej przez podporucznika Żwirko. Tutaj spostrzegł, że nigdzie nie było kilku osób. Braku dowódcy eskadry kapitana Tadeusz Sędzielowski , jego zastępcy podporucznika Tomasza Kazańskiego, czy nawet "trzeciego" podporucznik Ludwika Gwarczyńskiego mógł się spodziewać. Niemniej brakowało też podchorążego Barana, jego skrzydłowego kaprala Zaniewskiego, czy też podchorążego Franciszka Kanarona. Było to podejrzane.
Pierwsze wątpliwości zostały rozwiane, gdy w sali odpraw dowiedział się, że Tomasz Kazański zabrał troje pilotów na polowanie na Szkopów i miało ich nie być przez najbliższy czas. Kapitan Sędzielowski i podporucznik Gwarczyński zjawili się na odprawie, prezentując program szkolenia. Ze względu na popołudniowe burze, kolejność ćwiczeń ulegała zmianie. Zajęcia teoretyczne przesunięto na popołudnie, a ranek miał zacząć się od ćwiczenia starć:
Jeden z pilotów z foto-kamerą atakował z przewagą wysokości drugi samolot. Atakowany miał unikać przeciwnika, a najlepiej wyjść mu na ogon, co było równoznaczne z przegraną atakującego, który mimo przewagi pozwalał atakowanemu na zamianę ról. Był to częsty rodzaj ćwiczeń i nie był niczym szczególnym. Oczywiście, aby uniknąć wpływu przypadku takie pojedynki prowadzono zazwyczaj dwukrotnie podczas jednego lotu, a zestrzelenie sygnalizowano racą.
Kapitan na ten dzień wyznaczył dwie pary. Żwirko i Piłsudski (zapisany błędnie na tablicy jako Piłsudzki) oraz kapral Kremski i starszy szeregowy Arabski. Oznaczało to, że Mikołaj poleci dopiero jutro, choć jego skrzydłowy miał lecieć już dzisiaj. Gdy zakończyła się odprawa dwóch pierwszych par, kapitan zapisał na tablicy jutrzejsze pojedynki. I już pierwszy był złowieszczy.
Kapitan Kazański miał atakować właśnie jego. Oprócz tego Gwarczynśki miał atakować starszego szeregowego Futro, a potem sam miał być celem ataku plutonowego Flanka... zapewne raz leciał w zastępstwo podporucznika Kazańskiego.
Dowódca dywizjonu, po zapisaniu pozostałych nazwisk, odwrócił się i powiedział:
-Czy są jakieś pytania?