UBoat - Czarny Kot - Patrole szkoleniowe
: 13 lis 2022, 12:35
Z okazji wyjścia (przed prawie miesiącem) UBoat z wczesnego dostępu na pełną, choć updateowaną grę, postanowiłem znów zmierzyć się z grą, w którą celowałem, zanim zaczęliśmy WT.
Dziennik kapitana Ralfa von Finke
W dniu 01.09.1939 byłem o krok od objęcia dowództwa U-Boota U-48. Pozostały ostatnie ćwiczenia, które postanowiono przyspieszyć ze względu na zagrożenie wojenne. Przez cały piątek pracowaliśmy w pocie czoła uzupełniając paliwo, zapasy i torpedy.
Wreszcie, 02.09.1939 okręt w godzinach wieczornych opuścił bazę w Wilhelmshaven. Mieliśmy wypłynąć na morze Północne i sprawdzić, czy załoga dobrze sprawuje się podczas próbnych manewrów.
Pozostawiliśmy za sobą ostatnie światła Reichu, a przed nami było morze...
Niestety, rejs ten był bardzo nudny.
3 września doszło do wybuchu wojny z Anglią, a my całe dnie spędzaliśmy na ćwiczeniach.
Wracając do portu rano 5 września.
Jeszcze tego samego dnia wypłynęliśmy na pierwszy patrol. Ze względu na nieskończone szkolenie, na pokład przydzielono drugiego kapitana, który miał pomóc w w szybszym osiągnięciu gotowości bojowej [patrol z samouczka, dop. Finka]
Popłynęliśmy pod brzegi Wielkiej Brytanii. Gdy wstawał 7 września, nie wiedzieliśmy, jak to ważny dzień.
W godzinach porannych, gdy okręt przebijał się przez wzburzone morze, załoga dostrzegła dym na horyzoncie.
Wkrótce za dymem pojawiły się maszty i nadbudówki samotnego frachtowca mierzącego się jak my z żywiołem.
Przebijając się przez wielkie fale zbliżaliśmy się do wroga, szykując się do ataku torpedowego. Ze względu na stan morza próbowaliśmy ataku na powierzchni.
Zaraz po wystrzeleniu salwy torped, zanurzyliśmy się i czekaliśmy na efekt. Ten jednak nie nadszedł. Spudłowaliśmy.
Ponieważ przeciwnik nie zauważył torped, a nadal byliśmy przed nim po przeładowaniu torped wystrzelimy drugą salwę, dzięki której uzyskaliśmy jedno trafienie, wystarczające do zatopienia tej jednostki.
Szczęśliwie dla nas uznano, że frachtowiec wpadł na minę i inny frachtowiec ruszył na ratunek załodze. Biedak nie wiedział, że pcha się w paszczę lwa.
Drugi kapitan obstawał przy ataku z działa, jakby nie zdając sobie sprawy, że w tym żywiole było to prawie samobójcze dla naszej załogi.
Dzięki naszemu uzbrojeniu udało nam się posłać na dno także i drugi parowiec. Tu jednak wyszło na jaw, ze zabranie mniejszej liczby torped jest wygodniejsze dla załogi na szkoleniu, ale nie dla okrętu w boju. Drugi kapitan rozkazał powrócić do bazy po nowe torpedy i kontynuować patrol.
9 września wróciliśmy do bazy...
Tylko po to, aby po załadowaniu nowych torped wrócić na morze. Tym razem wysłano nas pod Szkocję, aby odciąć Wielką Brytanią od dostaw z Norwegii
W godzinach wieczornych po raz kolejny (i jak dowiedziałem się ostatni) U-48 pod dwoma kapitanami opuścił Wilhelmshaven
13 września dotarliśmy do rejonu patrolowego i zaczęliśmy go powoli przeszukiwać.
14 września o poranku odebraliśmy wiadomość SOS. W pobliżu nas U-Boot został zaatakowany przez samolot i prosił o pomoc. Zdecydowaliśmy się na interwencję.
Z perspektywy czasu uważam, że był to błąd, ale nauczył nas szacunku dla lotnictwa wroga. Dotarliśmy do unieruchomionego U-Boota, gdy powrócił samolot z nowym ładunkiem. Ponieważ zrzucił go na unieruchomionego U-Boota, uznaliśmy, że zestrzelimy go, jak ruszy na nas... Nie wiedzieliśmy, że miał jeszcze w zanadrzu jedną bombę...
Kurt został ranny, a w kadłubie pojawiła się nieszczelność. Dość szybko uporaliśmy się z oboma problemami, jednak to nie był koniec kłopotów, w które wpadliśmy.
Niszczyciel Royal Navy postanowił przerwać naszą akcję wyławiania rozbitków, czy też postanowił dokończyć działa zaczętego przez samolot i zmusił nad do zanurzenia.
Ze względu na szybkość działania, nie nadaliśmy wiadomości do BdU, więc byliśmy zdani na siebie. Sprawdzono torpedy i przygotowano się do boju, jeżeli niszczyciel postanowiłby nas zaatakować. Na wszelki wypadek, postanowiliśmy nie informować go o naszej obecności i licząc, że wie tylko o jednym zatopionym, zanurzyliśmy się na głęboką wodę.
Rozpoczęło się długie oczekiwanie...
I wtedy stało się najgorsze. Jeden z marynarzy, Koss, nie wytrzymał. Pierwszy wziął 2 matrosów i uspokoili panikującego marynarza.
Na szczęście niszczyciel zebrał tylko rozbitków z U-Boota, może też pilota (nie zwróciliśmy uwagi, czy ocalał) i odpłynął... Poleciłem kukowi w nagrodę dla załogi przygotować coś porządnego... (I patrzcie kto pierwszy przybył po posiłek...)
I to było ostatnie spotkanie z wrogiem podczas tego patrolu.
3 dni później na rozkaz dowództwa wróciliśmy do bazy, gdzie U-48 przekazano już pod moją pełną komendę. [koniec opcjonalnego samouczka]
W sztabie zapytano mnie, czy okręt jest gotowy do rejsu, czy może załoga potrzebuje przerwy. Poza matrosem Kossem, którego usunięto z załogi, załoga była ciągle w dobrej formie, więc zdecydowałem, że na urlop załoga uda się po kolejnym patrolu. BdU przychyliło się do mojej prośby i wyznaczono mnie patrol Zachodniego Podejścia.
Ten patrol, to już jednak kolejna historia...
Dziennik kapitana Ralfa von Finke
W dniu 01.09.1939 byłem o krok od objęcia dowództwa U-Boota U-48. Pozostały ostatnie ćwiczenia, które postanowiono przyspieszyć ze względu na zagrożenie wojenne. Przez cały piątek pracowaliśmy w pocie czoła uzupełniając paliwo, zapasy i torpedy.
Wreszcie, 02.09.1939 okręt w godzinach wieczornych opuścił bazę w Wilhelmshaven. Mieliśmy wypłynąć na morze Północne i sprawdzić, czy załoga dobrze sprawuje się podczas próbnych manewrów.
Pozostawiliśmy za sobą ostatnie światła Reichu, a przed nami było morze...
Niestety, rejs ten był bardzo nudny.
3 września doszło do wybuchu wojny z Anglią, a my całe dnie spędzaliśmy na ćwiczeniach.
Wracając do portu rano 5 września.
Jeszcze tego samego dnia wypłynęliśmy na pierwszy patrol. Ze względu na nieskończone szkolenie, na pokład przydzielono drugiego kapitana, który miał pomóc w w szybszym osiągnięciu gotowości bojowej [patrol z samouczka, dop. Finka]
Popłynęliśmy pod brzegi Wielkiej Brytanii. Gdy wstawał 7 września, nie wiedzieliśmy, jak to ważny dzień.
W godzinach porannych, gdy okręt przebijał się przez wzburzone morze, załoga dostrzegła dym na horyzoncie.
Wkrótce za dymem pojawiły się maszty i nadbudówki samotnego frachtowca mierzącego się jak my z żywiołem.
Przebijając się przez wielkie fale zbliżaliśmy się do wroga, szykując się do ataku torpedowego. Ze względu na stan morza próbowaliśmy ataku na powierzchni.
Zaraz po wystrzeleniu salwy torped, zanurzyliśmy się i czekaliśmy na efekt. Ten jednak nie nadszedł. Spudłowaliśmy.
Ponieważ przeciwnik nie zauważył torped, a nadal byliśmy przed nim po przeładowaniu torped wystrzelimy drugą salwę, dzięki której uzyskaliśmy jedno trafienie, wystarczające do zatopienia tej jednostki.
Szczęśliwie dla nas uznano, że frachtowiec wpadł na minę i inny frachtowiec ruszył na ratunek załodze. Biedak nie wiedział, że pcha się w paszczę lwa.
Drugi kapitan obstawał przy ataku z działa, jakby nie zdając sobie sprawy, że w tym żywiole było to prawie samobójcze dla naszej załogi.
Dzięki naszemu uzbrojeniu udało nam się posłać na dno także i drugi parowiec. Tu jednak wyszło na jaw, ze zabranie mniejszej liczby torped jest wygodniejsze dla załogi na szkoleniu, ale nie dla okrętu w boju. Drugi kapitan rozkazał powrócić do bazy po nowe torpedy i kontynuować patrol.
9 września wróciliśmy do bazy...
Tylko po to, aby po załadowaniu nowych torped wrócić na morze. Tym razem wysłano nas pod Szkocję, aby odciąć Wielką Brytanią od dostaw z Norwegii
W godzinach wieczornych po raz kolejny (i jak dowiedziałem się ostatni) U-48 pod dwoma kapitanami opuścił Wilhelmshaven
13 września dotarliśmy do rejonu patrolowego i zaczęliśmy go powoli przeszukiwać.
14 września o poranku odebraliśmy wiadomość SOS. W pobliżu nas U-Boot został zaatakowany przez samolot i prosił o pomoc. Zdecydowaliśmy się na interwencję.
Z perspektywy czasu uważam, że był to błąd, ale nauczył nas szacunku dla lotnictwa wroga. Dotarliśmy do unieruchomionego U-Boota, gdy powrócił samolot z nowym ładunkiem. Ponieważ zrzucił go na unieruchomionego U-Boota, uznaliśmy, że zestrzelimy go, jak ruszy na nas... Nie wiedzieliśmy, że miał jeszcze w zanadrzu jedną bombę...
Kurt został ranny, a w kadłubie pojawiła się nieszczelność. Dość szybko uporaliśmy się z oboma problemami, jednak to nie był koniec kłopotów, w które wpadliśmy.
Niszczyciel Royal Navy postanowił przerwać naszą akcję wyławiania rozbitków, czy też postanowił dokończyć działa zaczętego przez samolot i zmusił nad do zanurzenia.
Ze względu na szybkość działania, nie nadaliśmy wiadomości do BdU, więc byliśmy zdani na siebie. Sprawdzono torpedy i przygotowano się do boju, jeżeli niszczyciel postanowiłby nas zaatakować. Na wszelki wypadek, postanowiliśmy nie informować go o naszej obecności i licząc, że wie tylko o jednym zatopionym, zanurzyliśmy się na głęboką wodę.
Rozpoczęło się długie oczekiwanie...
I wtedy stało się najgorsze. Jeden z marynarzy, Koss, nie wytrzymał. Pierwszy wziął 2 matrosów i uspokoili panikującego marynarza.
Na szczęście niszczyciel zebrał tylko rozbitków z U-Boota, może też pilota (nie zwróciliśmy uwagi, czy ocalał) i odpłynął... Poleciłem kukowi w nagrodę dla załogi przygotować coś porządnego... (I patrzcie kto pierwszy przybył po posiłek...)
I to było ostatnie spotkanie z wrogiem podczas tego patrolu.
3 dni później na rozkaz dowództwa wróciliśmy do bazy, gdzie U-48 przekazano już pod moją pełną komendę. [koniec opcjonalnego samouczka]
W sztabie zapytano mnie, czy okręt jest gotowy do rejsu, czy może załoga potrzebuje przerwy. Poza matrosem Kossem, którego usunięto z załogi, załoga była ciągle w dobrej formie, więc zdecydowałem, że na urlop załoga uda się po kolejnym patrolu. BdU przychyliło się do mojej prośby i wyznaczono mnie patrol Zachodniego Podejścia.
Ten patrol, to już jednak kolejna historia...