Ponieważ były pilniejsze zadania, samolot przez długi czas stał w hangarze obrastając kurzem. W końcu jednak przyszedł dzień (a ściślej mówiąc noc), gdy postanowiłem go oblatać.
Cóż. Ta bitwa na długo pozostanie w mojej pamięci.
Pierwszy napatoczył się „Momni” na radzieckim BB-1, samolocie szturmowym pierwszej ery o BR=1,3.
Chyba nie miał wstecznego lusterka. Zaszedłem go od tylca i – ledwo dotknąłem spustu – było po wszystkim.
Długo nie mogłem w to uwierzyć…
…więc z pełnym szacunkiem – i palcem na spuście – towarzyszyłem mu, aż się wglebił.
Dalej już poszło szybko. Nie zdążyłem się nawet dobrze rozejrzeć, gdy dopadły mnie dwa wściekłe psy: „ManicHunterz” (3 zestrzelenia w tej bitwie!)…
… i „Boomtownboss” – obaj na szwedzkich, premkowych dwupłatach pierwszej ery.
Rzucili się na mnie…
… jak – nie przymierzając – szczerbaty na suchary…
… i gdyby nie dwukrotna przewaga ogniowa…
… i prędkość większa o 100 km/h…
… rozszarpali by mnie…
… na strzępy.
Na szczęście …
… jakoś tym razem …
… udało się.
Czas było gnać do domu…
… aby w huku spadających bomb wroga…
… załatać posiekaną maszynę…
… i ukoić nerwy.
Wracając do bitwy odebrałem wiadomość, że wrogowi zostały trzy samoloty. Z daleka widziałem już dwa z nich. I tańczącego nad nimi mojego kumpla – kapitana „LastDance’a”.

Wkrótce miałem w zasięgu bombowiec B-18A…
…którego – ulubioną metodą pilotów myśliwskich – znowu zaszedłem od tylca.
Moje nerwy chyba nie były wystarczająco ukojone, bo prułem do bombowca tak długo…
…aż zabrakło amunicji.
Na szczęście łyknął tyle ołowiu, że mógł już tylko spikować…
…prosto w czułe objęcia Matki Ziemi.
Po kolejnym starcie z taśmami załadowanymi amunicją…
… sytuacja na niebie była już klarowna. Zostało nas dwóch. Ja…
… i KhanVicted na Ju 88 A-4, nadlatujący nad nasze lotnisko. Teraz chodziło już tylko o to, kto kogo zarąbie. I wygra bitwę. x
x
A PRZYNAJMNIEJ TAK SIĘ WYDAWAŁO. DO CZASU.
x
x
Bo mimo, że to ja…
… zarąbałem jego,
… to jego bomby w tym czasie dosięgły naszego lotniska.
I przegraliśmy, mimo że zostałem na niebie sam.
Ale i tak odleciałem z fasonem w stronę zachodzącego (albo i nie…) słońca – dumny jak paw ze swego nowego Hurricane’a.
THE END.